Cel – Hel udało się
zrealizować. Były momenty trudniejsze i łatwiejsze, ale ogólnie myślałem, że
będzie dużo gorzej. Po pierwszych 4 dniach śladów odcisków i obtarć na nogach
już nie było, a mięśnie zaczęły dopominać się o odpoczynek dopiero podczas ostatnich
trzech dni, kiedy wyraźnie podkręciłem tempo. Przez najbliższe dni postaram się
opisać z większymi szczegółami wydarzenia minionych dwóch tygodni, a na dziś
wyprawa w liczbach:
1:
pierwszy na
wydmach Czołpińskich powitany przez leśniczego, który zawsze czeka
na pierwszego turystę z rana (godzina 7:04)
2:
województwa,
szwy w ręce,
kijki bez których nie dałbym
rady
3:
noce pod
namiotem, jedna lepsza od drugiej
5:
złotych dla dziecka na wszystko. Chwała, że nie mam dzieci.
złotych dla dziecka na wszystko. Chwała, że nie mam dzieci.
5,5:
kilograma lżejszy po powrocie (5.5kg obywatela mniej!)
6:
kilometrów średnio na godzinę,
kilometrów
- odległość od dworca do plaży w Świnoujściu. Szosą, zygzakiem. Bardzo po Polsku.
10:
powiatów
11,3:
kilogramów
za dużo na plecach (po doliczeniu wody i jedzenia)
15:
dni
20:
złotych
znalezionych dnia 4
złotych za
najtańszy nocleg w pokoju 5-osobowym (na wyłączność)
29:
gmin
34:
piosenek, których już nie będę nigdy słuchać
34,5:
wypitych
litrów wody
37:
kilometrów -
najdłuższy dzienny dystans
360:
kilometrów
całej trasy (może nawet 380?)
100.000:
ludzi na metr
kwadratowy między budami w każdej miejscowości
1.000.000:
życzliwych i
wesołych ludzi po drodze
Piosenka, która nie pozwalała się poddać: