24 lipca 2013

Wybrzeże w liczbach


Cel – Hel udało się zrealizować. Były momenty trudniejsze i łatwiejsze, ale ogólnie myślałem, że będzie dużo gorzej. Po pierwszych 4 dniach śladów odcisków i obtarć na nogach już nie było, a mięśnie zaczęły dopominać się o odpoczynek dopiero podczas ostatnich trzech dni, kiedy wyraźnie podkręciłem tempo. Przez najbliższe dni postaram się opisać z większymi szczegółami wydarzenia minionych dwóch tygodni, a na dziś wyprawa w liczbach:

1:
pierwszy na wydmach Czołpińskich powitany przez leśniczego, który zawsze czeka na pierwszego turystę z rana (godzina 7:04)

2:
województwa,
szwy w ręce,
kijki bez których nie dałbym rady

3:
noce pod namiotem, jedna lepsza od drugiej



5:
złotych dla dziecka na wszystko. Chwała, że nie mam dzieci.

5,5:
kilograma lżejszy po powrocie (5.5kg obywatela mniej!)

6:
kilometrów średnio na godzinę,
kilometrów - odległość od dworca do plaży w Świnoujściu. Szosą, zygzakiem. Bardzo po Polsku.

10:
powiatów

11,3:
kilogramów za dużo na plecach (po doliczeniu wody i jedzenia)

15:
dni

20:
złotych znalezionych dnia 4
złotych za najtańszy nocleg w pokoju 5-osobowym (na wyłączność)

29:
gmin

34:
piosenek, których już nie będę nigdy słuchać

34,5:
wypitych litrów wody

37:
kilometrów - najdłuższy dzienny dystans

360:
kilometrów całej trasy (może nawet 380?)

100.000:
ludzi na metr kwadratowy między budami w każdej miejscowości

1.000.000:
życzliwych i wesołych ludzi po drodze

Piosenka, która nie pozwalała się poddać:


1 lipca 2013

Ostatnia prosta

Już wszystko gotowe. Plecak spakowany, plan spisany, tylko ruszać w drogę. Plecakowy cel prawie udało się osiągnąć – 7,4kg. Wydaje mi się, że i tak za dużo i nie pomogły nawet ultra-hiper-giga-light namiot i śpiwór. Doszedłem do paranoi pt. „opakowanie od pasy do zębów jest za ciężkie!” oraz – „krem na pewno można przechowywać w foli, nie trzeba w metalowym pudełku”. Wywaliłem wszystko co się dało. Tak mi się wydaje. Nawet zmieniłem lekturę na drogę, bo różnica w ich wadze to było około 0,1kg. Gorzej będzie jeśli zacznie padać – narzuta deszczowa jest, ale spodnie numer dwa były za ciężkie – zostają w domu.

Plan został rozpisany. Jeżeli nie złapię jakiejś zadyszki, nie będę się lenić to plan powinienem zrealizować w 18 dni. Przechodząc dziennie około 20km (raz więcej raz mniej). Jeden odcinek (omijający teren poligonu w Ustce) jest planowany na przejazd autostopem. Bo odcinek nieciekawy, od morza oddalony o około 10km – lepiej przejechać, a nie oglądać typowe polskie wioski. Autostop… mój pierwszy raz. Jeżeli się uda rzecz jasna. Kolejne z marzeń do realizacji – autostopem do Hiszpanii, ale o tym kiedy indziej.

Wracając do wędrówki – kluczowe, tak sądzę, będą dni numer 1 – bo to będzie weryfikacja ile rzeczywiście dam radę i dzień 12 – najdłuższy odcinek do Łeby (około 25km) bez żadnej mieściny po drodze – czyt. bez sklepu, a więc całodniową wodę i jedzenie trzeba będzie tachać.


W weekend przywitałem się z kijkami do nordic walking. Podobno dzięki nim człowiek idąc męczy się o około 30% mniej. Do sprawdzenia. Po wnikliwej lekturze teorii wszelakich ruszyłem w teren i odkryłem prawdę oczywistą – to jednak nie jest takie łatwe. Ale szybko się człowiek uczy – po 40 minutach szło przyzwoicie.

Optymizm jest, a jak patrzę na plecak, to chcę ruszać – choćby jutro. Niestety wyjazd z przyczyn niezależnych został przesunięty prawdopodobnie na sobotę. Szkoda, bo nogi się rwą.