Pobudka o 5, ostatnie sprawdzenie czy wszystko w plecaku
jest, czy dam radę go unieść i w drogę. Plecak dodatkowo obciążony o jedzenie i
wodę niestety przekroczył trochę zakładaną wagę, waży – około 9kg (jak się
później okaże waga ta będzie się wahać od około 8 do 11kg).
Na dworcu oczywiście łażenie z kąta w kąt, bo nie można
postawić tablicy przy dworcu letnim. Trzeba najpierw przejść całą drogę na
dworzec główny, żeby sprawdzić i musieć się cofnąć na letni. Normalne. Pociąg
startuje z Poznania, więc opóźnienie wynosi tylko 10 minut (chyba nigdy w życiu
nie zrozumiem, jak pociągi mogą mieć opóźnienie na stacji, z której ruszają). Nic
mnie nie zniechęca – w końcu jadę.
Droga bez historii – i nawet te 4.5h minęło szybko. W
atmosferze podekscytowania i niepewnego wyglądania za okno sprawdzając jaka jest
pogoda. Aha, dzieci w pociągu są do wytrzymania przez 4h. 4 godziny i 2 minuty
już nie. A później jest już coraz gorzej. Czy naprawdę obecne wychowanie polega
na mówieniu: „córeczko uspokój się, Panu przeszkadzasz”, podczas skakania z
kanapy na kanapę i prawie włażenia mi na głowę? Ale przecież ci wszyscy
psychologowie i pedagodzy nie mogą się mylić – dziecku trzeba wytłumaczyć co
robi źle. Bez emocji i nerwów. To tłumaczą, a że dziecko słyszy zazwyczaj tylko
pierwsze słowo ze zdania? No cóż, dzieci jeszcze nie przeczytały tych
wszystkich mądrych książek jak powinny być wychowywane i jak się zachowywać. Do
nadrobienia.
Kilometry uciekają, drzewa giną w oddali, wjeżdżamy do Międzyzdrojów
– będę tam dzisiaj wieczorem. I tylko głupia, nowoczesna i wygodnicka myśl –
może wysiądę, po co mam jechać gdzieś skąd za chwilę będę szedł właśnie tutaj?
Myśl odlatuje zagłuszona celem.
Świnoujście. Nie lubię Świnoujścia. 3 lata temu nie lubiłem (podczas pierwszej
próby marszu) i nie lubię teraz. Idiotyczne bariery, przejścia. Kluczenie
bezsensownie wytyczonymi drogami. Ok., rozumiem, że główna część miasta
znajduje się za przeprawą, ale do cholery jasnej, czy w mieście portowym trzeba
iść na plażę po wschodniej jego stronie 6km (czyli prawie tyle ile z
Przeźmierowa na Stary Rynek w Poznaniu), głównie asfaltem bez pobocza, a potem
piachem i podążając zygzakiem? 2km w jedną stronę, przechodzimy tory kolejowe i
2km dokładnie równolegle do poprzedniej drogi z powrotem. Jak na lotnisku
czekając na odprawę – od tyczki do tyczki, po taśmie.
Ja rozumiem – gazo-port, utrudnienia (3.5 mld zł utrudnień!),
trzeba być wyrozumiałym. Ale skoro muszę nadrobić 4 km żeby ominąć łąkę inną
łąką, to pokłady mojej cierpliwości i zrozumienia się kończą.
Nie lubię Świnoujścia. I nawet tego nie poprawiła wizyta w
części zachodniej miasta. Tam też do najbliższej plaży idzie się… dziwnie. Po
krzakach i buszu. Nieważne, pewnie nie było mi dane zobaczyć zalet tego miasta.
Nadrobię kiedy indziej, ale pewnie już nigdy, bo nie lubię tutaj przyjeżdżać. Czas
w drogę.
Wreszcie zbliżam się do plaży – początku mojego marszu
(chociaż już przeszedłem około 8km klucząc po Świnoujściu), jeszcze 1km do
latarni – idę zobaczyć. Jak się później okaże zaliczenie wszystkich latarni
także stanie się celem mojego marszu. Podobno najwyższa w Europie, a jej w
ogóle nie widać, idę, idę, minuty mijają, powinienem już być u jej podnóża, a
dalej jej nie widzę (tak, tak - znowu idzie się slalomem, zamiast w miarę linią prostą - nie można prostej drogi wytyczyć, bo jest las, a ta przecież dobrze się trzyma - Niemiec budował). W końcu jest, wyrasta jakby znikąd ale wrażenie robi. No
to na górę! Próba kupienia biletu ulgowego – bo dla studentów. Pani twierdzi,
że doktorantom nie przysługuje. Skoro jest napisane, że dla studentów ulgowy,
no to proszę – legitymacja studencka. Nie i już. I nie chodzi o te 2zł różnicy,
ale o zasady. Skoro coś jest napisane, to proszę tego przestrzegać. Nie ma
zmiłuj – „doktoranci już zarabiają”. No cóż, decyduję się na bilet normalny,
ale proszę o możliwość zostawienia plecaka na dole. Pani oglądając plecak
sprzedaje jednak bilet ulgowy! Pierwszy pozytyw i wielki uśmiech na mojej
twarzy. Widok z latarni nie powala. Pewnie przez pogodę, w każdej chwili zacznie
padać, a chmury kłębią się wszędzie. Na szczycie para młoda urządza sobie
sesję. Życzę wszystkiego dobrego i schodzę na dół. W końcu muszę ruszyć w
drogę. W drodze powrotnej na plaże mijam jeszcze wejście do fortu, który jest
udostępniany do zwiedzania, pracownik widząc plecak zagaduje – pierwszy raz
podczas wyprawy słyszę „powodzenia”, które będzie mi towarzyszyć prawie każdego
dnia przez 360km.
Przywitanie morza- zimnego, brunatnego i groźnego. Teraz 10km
plażą. Jak się później okaże moje wyliczenia kilometrowe często dość mocno
odbiegały od stanu faktycznego (niestety zawsze zaniżałem o około 2-4km
długości odcinków), ale dla uproszczenia będę ich tutaj używać. Droga monotonna,
towarzyszą tylko mewy. Gdyby nie pogoda, która postanawia co kilka minut mnie
moczyć, to to jest właśnie esencja mojego ‘iścia’ – pusta plaża i spokój. Brak
ludzi. Można tam zamieszkać. I tylko te wkurzające i nieprzybliżające się ani
trochę zabudowania Międzyzdrojów (niecka wybrzeża – w linii prostej byłoby
znacznie bliżej).
Po około 2h Międzyzdroje. Tłum ludzi i tandety – chciałoby
się sprawdzić, czy czasem piasek też nie jest z plastiku, a morze fototapetą.
Pech chciał, że akurat tego dnia rozpoczynał się festiwal gwiazd. Także
normalny tłum, ceny i tandeta została podniesiona do kwadratu. Dzieciaki z
notesami, które same nie wiedzą kogo szukają (szeptane: „a to jest ktoś znany?”),
pewnie gdyby nie mój plecak to i ja rozdałbym kilka autografów.
Szybko opuszczam to miejsce, uzupełniam zapasy i idę
obejrzeć starą (?) część Międzyzdrojów, chociaż raczej wydaje mi się, że jest
to kolejny zabieg marketingowy – zbudować coś na kształt starej części
rybackiej. Nie istotne, wygląda to super i bardzo dobrze, że chociaż trochę
próbuje się utrzymać klimat miejscowości w duchu rybackim (dlaczego nie
zrobiłem ani jednego zdjęcia nie mam pojęcia do dziś). Wracam na plażę, oglądam
zachód słońca (pogoda na szczęścia się poprawia z minuty na minutę) i ruszam w
kierunku Międzywodzia. Jako, że robi się już późno zaczynam szukać miejsca pod
namiot. Pech chce, że jestem na terenie Wolińskiego Parku Narodowego, co
skutkuje tym, że za rozbicie namiotu mam bonus mandatowy: nie wolno się
rozbijać w miejscach nie-biwakowych, a już szczególnie w parkach narodowych.
Nie szkodzi, liczę, że tak jak jakieś 90% pozostałych obowiązujących przepisów
w Polsce i ten nie zostanie wyegzekwowany. Bardziej niepokoi mnie miejsce – a raczej
jego brak. Plaża na odcinku Międzyzdroje – Międzywodzie jest dość wąska, od
lądu oddzielona klifem, także do lasu wejść nie można. Trudno – rozbijam się
maksymalnie blisko klifu (czyli około 15m od linii wody) z nadzieją, że w
tej nocy fale namiotu nie dojdą, a drzewo nie spada w to samo miejsce (dlatego
rozbijam się obok drzewa, które wygląda na niedawno osunięte). Z problemami,
ale zasypiam.
Dwie rzeczy do dodania: żadna rodzina z dzieckiem w wieku
5-14 lat nie wytrzyma 5 minut bez kłótni – zgroza. Żadna. A to lody, a to piwo
dla tatusia, a to „wejdę tylko na chwilę zobaczyć te butki”, a to gokarty, a
to, że za ciepło, a to że za zimno, a to, że za dużo piasku. Nie ważne – każda rodzina,
którą minąłem (i minę!) się kłóci. Urlop pełną gębą.
Druga rzecz – zostałem ochrzczony Cejrowskim przez małego chłopca
jeszcze w Świnoujściu, bo byłem zmęczony ciągłym zakładaniem i zdejmowaniem
butów bo „to już na pewno początek plaży”, więc sporo drogi po betonie
pokonałem boso. Bardzo lubię Cejrowskiego, jest dla mnie wielką inspiracją,
także musiałem o tym napisać, bo zrobiło mi się bardzo miło.
Gazoport |
Gazoport z góry - 3.5mld utrudnień |
Pierwsza bitwa o ulgowy bilet |
Ekskluzywny pokój z widokiem na morze |
Na pewno nie spadną |
Dajesz Cejrowski, dajesz! :) Udanej wyprawy. Pozostaję w oczekiwaniu na dalsze recenzje :) Pozdro.
OdpowiedzUsuńKArbon, toż to niedopaczenie z Twojej strony- wyprawa się odbyła...miesiąc temu;) Ale też czekam z niecierpliwościa na dalszy tekst! Jestes moim pierwszym znajomym który prowadzi bloga- chyba.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze blog troche poegzystuje. Mam na niego jeszcze kilka pomyslow. Cesze sie ze tekst nadaje sie do czytania, ow czwartek albo srode kolejna czesc. Pozniej postaram sie juz pisac regularnie co 1, 2 dni.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, nie dojrzałem daty. Lepiej późno niż wcale rzekłbym ale po prostu przejdę to lektury... :)
OdpowiedzUsuń