Noc, jak każda z tych spędzonych pod namiotem, minęła dość
ciężko. Kiedy kładłem się spać, niebo było bezchmurne, natomiast im dalej w noc tym wiatr
był mocniejszy i pojawiało się coraz więcej chmur. Do palety dźwięków słyszanych w nocy z poziomu namiotu doszło sporo nowych. Jednak starałem się je ignorować –
wmawiać sobie – przecież jestem daleko od miast, nikt tu nie łazi – spokojnie.
Niemniej ciężko się spało. Obudziłem się dość szybko, bo parę minut po 6.
Pogoda okropna. Wieje, na niebie czarne chmury i zbiera się na deszcz. Szkoda,
nie taki był plan. Miałem cały dzień spędzić w Helu i cieszyć się sukcesem. A
niestety trzeba będzie raczej uciekać przed deszczem. Ze zdziwieniem obserwuję ślady wokół namiotu. Była tu całkiem duża zgraja wszelkiej maści zwierząt. Czyli jednak tym razem to nie wiatr na spółkę z piaskiem grali mi całą noc.
Czas ruszać, zostało
jeszcze kilka kilometrów.
Jest zimno. Drugi raz idę ubrany w polar, a nogi w morzu mi
zwyczajnie marzną. Oczywiście cały czas zapadam się w kurzawkach po kolana. Mam
namiastkę tego, jak wygląda wpadanie w ruchome piaski. Idzie się naprawdę
ciężko, jestem zmęczony po 10 minutach.
Droga mija raczej na przeklinaniu i wkurzaniu się na helski
piach. Inaczej to sobie wyobrażałem. W końcu się udaje, zaczynam widzieć ludzi,
pierwsze zejście na plażę, drugie, trzecie. Nareszcie humor wraca, znowu się
uśmiecham i tym razem naprawdę delektuję się tymi ostatnimi krokami. Zejście z
plaży numer 65, 66. Jeszcze jedno, ostatnie. Już je widzę – 67.
To tu.
Satysfakcja, radość. Rzucenie kijkami w bliżej nieokreślone
pizdu. Wywalenie plecaka bez kontroli, że nabierze piachu i będzie obcierać
plecy. W końcu i ja ląduje w piasku i po prostu się cieszę. Ratownicy dziwnie się
patrzą, ale pewnie nie pierwszy raz kogoś takiego widzą. Jestem. Udało się.
W
międzyczasie chmur jest coraz więcej, zaczyna się ulewa. Niebo i tak długo
wytrzymało, bo dwa tygodnie właściwie nie padało, więc ma prawo – niech pada!
A jak mnie kiedyś ktoś zapyta: ale dlaczego to zrobiłeś?
Bo to Polska właśnie i warto poznać każdy jej centymetr.
Wystarczy posłuchać:
Dziwny obiekt po drodze. Mi się kojarzy z wrakiem jakiegoś u-boota, był ogromny |
Na końcu wybrzeża, dalej się nie da |
Koniec |
świetnie opisane, fajnie sie czytało. Co teraz? Chodzi mi zarówno o wpisy na blogu jak i marzenia na przyszłość ?:)
OdpowiedzUsuń"Satysfakcja, radość. Rzucenie kijkami w bliżej nieokreślone pizdu. Wywalenie plecaka bez kontroli, że nabierze piachu i będzie obcierać plecy. W końcu i ja ląduje w piasku i po prostu się cieszę. Ratownicy dziwnie się patrzą, ale pewnie nie pierwszy raz kogoś takiego widzą. Jestem. Udało się" padłam ze śmiechu :D wyobraziłam sobie tę sytuację i musiało to wyglądać genialnie. Jednocześnie poczułam ulgę i radość, jakbym towarzyszyła Panu przez całą podróż i właśnie zakończyła ją z sukcesem ;) i przyłączam się do pytania poprzednika :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJeszcze został suplement do napisania, czyli powrót do domu i kilka 'złotych myśli'. Co do następnych marzeń, ich akurat nie brakuje, gorzej pewnie będzie z realizacją, ale zobaczymy. Zachęcam do pozostania i zaglądania co jakiś czas w to miejsce. postaram się systematycznie pisać. :)
OdpowiedzUsuń"Dziwny obiekt po drodze. Mi się kojarzy z wrakiem jakiegoś u-boota, był ogromny" Najprawdopodobniej to tego typu obiekt tzw. ponton. Może nawet i pozostałość tamtej akcji. Warto obejrzeć całość: https://www.youtube.com/watch?v=wYz_RrB_iiA
OdpowiedzUsuń