17 marca 2014

17 marca 2014 - słów parę o bieganiu

Bieganie, coś czego nienawidziłem, zarzekałem się – nigdy, przenigdy, zgiń, przepadnij. Bo nadmiernie męczące, bo brak tchu, bo pocisz się i zapewne za chwilę będziesz chory, bo jest po prostu – głupie (czy nawet – gupie). I w swoim postanowieniu – nie będę nigdy biegał – trwałem przez lat sporo, bo przeszło 20. Aż tu nagle zbliżam się nieuchronnie do 30stki i masz – biegam. I w tym momencie właściwie można skończyć – nie wpis – wszystko, wyłączyć telewizor, zaciągnąć kurtynę i tyle. Tyle warte są moje słowa, założenia i postanowienia.

Ale to pokazuje mi jedno – człowiekowi zawsze (w każdym momencie swojego życia) wydaje się, że właśnie w tym momencie jest najmądrzejszy i jego sądy są te jedyne i sprawiedliwe (nie mówię tutaj o wiedzy, bo to oczywiste, że nabywamy jej z wiekiem). Nie. Mądrzejemy z wiekiem, a przynajmniej zmieniamy poglądy, na bardzo wiele rzeczy, jak nie na wszystko.

Ale nie o tym, o bieganiu będzie.

Bieganie… tak jak kiedyś śmiałem się z kijkowców, tak z biegaczy… - hmm raczej traktowałem ich w kategorii – och, biegam, bo to teraz takie modne, będę błyszczeć w towarzystwie, no a już na pewno na facebooku poprzez wpisy – idę biegać. Powiedzmy sobie szczerze – co może być fajnego w zakładaniu pedalskich rajstop, pstrokatych butków i robieniu pętelek wokół osiedla / wsi / miasta? No nic przecież. Idiotyzm. I człowiek jeszcze po tym zmęczony. Głupki…

Jednak coś się we mnie zmieniło. Właściwie to już w zeszłym roku podczas mojego spaceru wzdłuż morza. Zobaczyłem, że aktywność fizyczna może być fajna. Mało tego – przyczynia się do lepszego samopoczucia jak i lepszej sylwetki (co w przypadku grubaska jak ja nie jest bez znaczenia). Ale po powrocie twardo stałem na stanowisku – bieganie jest do bani. I tak chodziłem z tymi kijkami i chodziłem, ale zaczęło mi się to nudzić. Bo za dużo czasu, bo trasy nie takie, bo efekty już nie tak widoczne jak podczas codziennych 30km spacerów. Potrzebowałem nowego bodźca. No i jeszcze wkurzałem się na endomondo, że dla chodzików nie oferuje żadnych ‘fajnych ficzerów’, a dla biegaczy, to ich po prostu wysyp. Od zwykłego mierzenia czasu, przez ‘coopery’, a kończąc na wkurzających wskaźnikach, z których wynika, że jest się największą pierdołą wśród znajomych, bo mają oni wszystkie wyniki lepsze o jakiś milion lat świetlnych. Postanowiłem – pokażę im wszystkim, jak zobaczą mój wynik Coopera na swoich tablicach, to z zazdrości spalą więcej kalorii niż po maratonie.

Tak też zrobiłem, przeprowadziłem wszystkie możliwe testy jakie endomondo oferowało (albo o których istnieniu wiem), po powrocie do domu przekonany o swoich wyśmienitych rezultatach zacząłem je analizować. Hmmm… cóż. Powiedzieć, że dżdżownica przemiesza się ode mnie szybciej, to nie powiedzieć nic. Ogólnie – wyszło trochę gorzej niż myślałem.

Pomimo fatalnych wyników i krzyczenia wszystkich statystyk, że jestem kondycyjnie na poziomie Stephen’a Hawking’a, pokazały mi one jeszcze coś – jestem w stanie przemieszczać się imitując ruchy biegowe przez blisko 2 km, a to już coś.

Więc się zawziąłem, przeczytałem jakieś 300 stron o bieganiu, o planach treningowych i zacząłem szukać celu. Jako, że chcę jeszcze parę lat pożyć, to maraton odpadał, ale że trzeba stawiać sobie cele ambitne – postawiłem na półmaraton. Pod koniec maja. Cel – nie dobiec ostatnim (tak, tak – ambitnie jak cholera).

Obecnie rozpocząłem 4 tydzień treningów biegowych, ‘przebiegłem’ (na razie to bieganie jest w bardzo dużym cudzysłowie) dzisiaj 10 km. I jestem z siebie cholernie zadowolony.


Więc – mam marzenie – przebiec półmaraton. Zaczynamy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz