27 sierpnia 2013

Pieszo przez Bałtyk: 7 lipca, dzień czwarty: Pobierowo – Mrzeżyno (13km)

Noc minęła bezproblemowo (nie licząc próby dostania się do mojego domku sąsiada z domku obok – później jeszcze mi do łazienki wtargnie rozwalając zamek – ma chłop rozmach). Kolejny raz pakowanie plecaka, krótkie śniadanie (biały serek i pasztety towarzyszą mi od startu i jeszcze trochę za mną pójdą) i w drogę. Pierwszy tak upalny dzień – do Pustkowa postanawiam dotrzeć szlakiem, który idzie przez las, a później ścieżką rowerową. Z ciekawostek – para, którą minąłem na wyjściu z Pobierowa dotarła do Pustkowa przede mną, pomimo, że mieli dużo gorsze tempo – widać znają jakiś dobry skrót. Ja na swoją drogę narzekać nie mogę – znalazłem po drodze 20zł, a więc nocleg dnia poprzedniego się zwrócił. Drogę do Pustkowa pokonuję dość szybko (to tylko 2km), więc bez zatrzymania ruszam do Trzęsacza (kolejne 2km). Pustkowo wydaje się całkiem przyjemne – znakiem charakterystycznym i chyba centrum miejscowości jest replika krzyża z Giewontu ustawiona przy zejściu na plażę. Jeżeli szuka się spokoju podczas urlopu – można się tam zatrzymać. Niekoniecznie przy samym krzyżu.

Znakiem, że Trzęsacz coraz bliżej jest coraz to większy tłum, a także ruch samochodowy. Jednak ruiny robią furorę. Sam nie wiem czego się spodziewać, ruin nigdy nie widziałem nawet na zdjęciach. Podobno robią wrażenie – zobaczymy. Od przekroczenia rogatek miasta od razu znaki kierują do pozostałości kościoła. Chyba się zbliżam, bo z dziurawej uliczki skręcam w szeroki, wybrukowany deptak. Jestem pod wrażeniem. Pod mniejszym wrażeniem tłumu i ilości budek z plastikiem. Pomału widzę już morze, ale kościoła nie… W końcu jest… hmmm. Rozczarowujący. Ściana jakich w Polsce wiele i widzi się w co drugiej starszej wsi. Ale z drugiej strony zawsze narzekam, że u nas ludzie mieszkają w 120-letnich kamienicach, a w USA już by na tym budynku zarabiali i każdy by w nim mógł zasuwać w kapciach oglądając wystawy. Także – marketingowa machina z Trzęsacza działa widocznie znakomicie. Mój podziw wzbudza dopiero historia opisana na tablicy obok ruin – kościół został zbudowany 2km od morza, a teraz gdyby nie umocnienia już by został całkowicie przez morze porwany. Morze zbliżało się do kościoła około 1m na rok. To znaczy, że już około roku 232.000 zostanie porwany Poznań. Trzeba uciekać na południe.

Na uwagę jeszcze zasługuje taras widokowy wybudowany obok ruin i wchodzący w morze. Super pomysł i perspektywa do oglądania resztek kościoła. Oczywiście, jak to w Polsce – taras hucznie otwarty przez prezydenta, następnego dnia po otwarciu został na czas jakiś zamknięty, bo groził zawaleniem. Kocham ten kraj.
Do Rewalu (Rewala?) dalej idę szlakiem (2km), który tym razem idzie tuż nad plażą na samej krawędzi klifu. W niektórych miejscach szlak jest już podmyty przez morze i zwyczajnie się zapadł zostawiając wielką dziurę w ścieżce. Piękne widoki.

W Rewalu robię dłuższą przerwę.  Śpię trochę na plaży starając się upchnąć plecak między tłum wczasowiczów. Pierwszy raz widzę taki tłok ludzi. Plaża dość wąska, w innych miejscowościach jednak bardziej ludzie byli rozproszeni. Na pewno wpływ na takie zagęszczenia ma też to, że tutaj miejscowości są bardzo blisko siebie i w miejscu gdzie kończy się jedna plaża rozpoczyna się kolejna. Podczas obiadu spotykam typową buracką rodzinę podczas posiłku. Taka w stylu – zapłaciliśmy te 2.000zł za wczasy w Egipcie w opcji All Inclusive, to jesteśmy królami świata i nie mamy zamiaru iść po darmowe drinki z pod basenu do baru te 3m – co to to nie! Że na pewno kelner przyniesie coś innego, że na grilla i tak pójdziemy, bo będzie nie zjadliwe, że nie świeże, że zimne, że źle na talerzu, ryba za bardzo smakuje rybą. I jeszcze dzieci, które drą się że jeść nie będą i chcą na rower. Koszmar. Jesteśmy tylko my w lokalu, ja i ta rodzina. Oczywiście kelnerka przyniosła rodzince nie to co miała (śmiem wątpić), więc zdesperowana proponuje mi zmianę zamówienia dzięki czemu jem w cenie schabowego polędwicę plus zupa i woda gratis. Może jednak polubię „typowych Polaków na wczasach”?

Zadowolony z dzisiejszej dyspozycji postanawiam iść do Niechorza (4km) plażą. Ciągnie mnie na plażę, w końcu początkowo chciałem iść tylko nią. Niestety już po kilkuset metrach bosego spaceru stopy znowu się odzywają. Jeżeli iść po plaży to tylko w butach. Boso nie dam rady. Znak, że Niechorze już blisko – rozpoczyna się betonowa opaska próbująca powstrzymać morze przed dalszym wdzieraniem się w ląd. Z opaski wchodzę po dość stromych schodach pod latarnię numer dwa (po drodze niestety ominąłem latarnię w okolicy Wisełki o wdzięcznej nazwie – Kikut). W Niechorzu znajduje się również park miniatur różnych zabudowań morskich z naszego wybrzeża. Niestety 14zł bilet skutecznie mnie odstrasza. Niechorze opuszczam szybko. Miejscowość zapchana ludźmi bez ciekawych elementów (latarnia i park znajdują się około kilometra przed miastem).

W drodze do Pogorzelicy (3km) tym razem już lasem mija mnie starsze małżeństwo na rowerach. Małżonka wyprzedza mnie prawą stroną, na co oburzony małżonek grozi odebraniem jej prawa jazdy – ot radosny akcent. W przeciwieństwie do Niechorza, Pogorzelica ma w sobie coś co pozwala mi zaliczyć tą miejscowość do atrakcyjnych. Sam nie wiem dlaczego jedne miejscowości mi się podobają, a inne nie właściwie bez konkretnego powodu. Może to też zależy od pory dnia w jakiej przechodzę przez miasta?

Pogorzelica jest ostatnim miastem przed długim bez-miastowym odcinkiem do Mrzeżyna. Robię więc zapasy na kolację oraz jutrzejsze śniadanie i ruszam na plaże szukać miejsca do spania. Po drodze dołącza do mnie pierwszy towarzysz mojej wędrówki. Dołącza jedynie na około 400m, ale buzia mu się nie zamyka. Około 8 letni chłopiec, który zbiera kamienie dla babci. Zaniepokojony, że nie widzę w okolicy nikogo dorosłego próbuję dopytać czy ktoś z nim tu jest:
- tak, tak. Mój dziadek ma tutaj niedaleko swój biznes.
- a babcia? Przyjeżdża dzisiaj do was?
- nieeee. Babcia ma swój biznes w mieście


Po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów pojawił się dziadek doglądający swojego ‘biznesu’ – toalety przy wyjściu na plażę. Można się śmiać, ale pewnie dochód w czasie wakacji ma lepszy niż nie jeden ‘prezes’ z Warszawy. Babcia okazała się specjalistą do spraw sprzedaży pocztówek w Pogorzelicy. Zostawiam zaprzyjaźnionych przedsiębiorców i w przy zachodzącym słońcu ruszam piaskiem do Mrzeżyna (12km). Idę dość szybko. 10 minut. 20. 40. Staram się dotrzeć mniej więcej do połowy odległości między miejscowościami. W zasięgu wzroku widzę jakieś obozowisko. Zaniepokojony, że to już zbliżam się do miasta postanawiam się rozbić. Plaża mocno ubita, lekko skośna na całej swojej długości. Dookoła nie widać żadnych śladów na piasku. Rozbijam namiot, oglądam zachód słońca i idę spać. Jeszcze nie wiem, że w nocy sporo się napocę i będzie to mocno nieprzespana noc.

Wpis sponsoruje: Clint Mansell - The last man. Bo kołysanie morza trzeba oglądać w spokoju wszystkich zmysłów.


Krzyż w Pustkowie

Trzęsacz

I z innego ujęcia

Tam idę

Stamtąd przyszedłem

I zdjęcia z tarasu

I zdjęcie tarasu

Mało kto dbał o cień dla psiaków

Rewalski tłok

Do Niechorza!

Opaska zabezpieczająca

Wejście od plaży

I wejście od miasta

Pogorzelica, która podoba mi się nie wiedzieć dlaczego

W oddali latarnia z Niechorza

Idealna plaża na sen

Idealny pokój na sen

Z lewa nikogo...

...ale z prawa ktoś na horyzoncie się czai

Nudne zdjęcie

Pakowanie się do spania


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz