Pieszo przez Bałtyk: 7 lipca, dzień czwarty: Pobierowo – Mrzeżyno (13km)
Noc minęła bezproblemowo (nie licząc próby dostania się do
mojego domku sąsiada z domku obok – później jeszcze mi do łazienki wtargnie
rozwalając zamek – ma chłop rozmach). Kolejny raz pakowanie plecaka, krótkie
śniadanie (biały serek i pasztety towarzyszą mi od startu i jeszcze trochę za
mną pójdą) i w drogę. Pierwszy tak upalny dzień – do Pustkowa postanawiam
dotrzeć szlakiem, który idzie przez las, a później ścieżką rowerową. Z
ciekawostek – para, którą minąłem na wyjściu z Pobierowa dotarła do Pustkowa
przede mną, pomimo, że mieli dużo gorsze tempo – widać znają jakiś dobry skrót.
Ja na swoją drogę narzekać nie mogę – znalazłem po drodze 20zł, a więc nocleg
dnia poprzedniego się zwrócił. Drogę do Pustkowa pokonuję dość szybko (to tylko
2km), więc bez zatrzymania ruszam do Trzęsacza (kolejne 2km). Pustkowo wydaje
się całkiem przyjemne – znakiem charakterystycznym i chyba centrum miejscowości
jest replika krzyża z Giewontu ustawiona przy zejściu na plażę. Jeżeli szuka się spokoju podczas urlopu – można się tam zatrzymać. Niekoniecznie przy samym krzyżu.
Znakiem, że Trzęsacz coraz bliżej jest coraz to większy
tłum, a także ruch samochodowy. Jednak ruiny robią furorę. Sam nie wiem czego
się spodziewać, ruin nigdy nie widziałem nawet na zdjęciach. Podobno robią
wrażenie – zobaczymy. Od przekroczenia rogatek miasta od razu znaki kierują do
pozostałości kościoła. Chyba się zbliżam, bo z dziurawej uliczki skręcam w
szeroki, wybrukowany deptak. Jestem pod wrażeniem. Pod mniejszym wrażeniem
tłumu i ilości budek z plastikiem. Pomału widzę już morze, ale kościoła nie… W
końcu jest… hmmm. Rozczarowujący. Ściana jakich w Polsce wiele i widzi się w co
drugiej starszej wsi. Ale z drugiej strony zawsze narzekam, że u nas ludzie
mieszkają w 120-letnich kamienicach, a w USA już by na tym budynku zarabiali i
każdy by w nim mógł zasuwać w kapciach oglądając wystawy. Także – marketingowa machina
z Trzęsacza działa widocznie znakomicie. Mój podziw wzbudza dopiero historia
opisana na tablicy obok ruin – kościół został zbudowany 2km od morza, a teraz
gdyby nie umocnienia już by został całkowicie przez morze porwany. Morze
zbliżało się do kościoła około 1m na rok. To znaczy, że już około roku 232.000
zostanie porwany Poznań. Trzeba uciekać na południe.
Na uwagę jeszcze zasługuje taras widokowy wybudowany obok
ruin i wchodzący w morze. Super pomysł i perspektywa do oglądania resztek
kościoła. Oczywiście, jak to w Polsce – taras hucznie otwarty przez prezydenta,
następnego dnia po otwarciu został na czas jakiś zamknięty, bo groził
zawaleniem. Kocham ten kraj.
Do Rewalu (Rewala?) dalej idę szlakiem (2km), który tym
razem idzie tuż nad plażą na samej krawędzi klifu. W niektórych miejscach szlak
jest już podmyty przez morze i zwyczajnie się zapadł zostawiając wielką dziurę
w ścieżce. Piękne widoki.
W Rewalu robię dłuższą przerwę. Śpię trochę na plaży starając się upchnąć
plecak między tłum wczasowiczów. Pierwszy raz widzę taki tłok ludzi. Plaża dość
wąska, w innych miejscowościach jednak bardziej ludzie byli rozproszeni. Na
pewno wpływ na takie zagęszczenia ma też to, że tutaj miejscowości są bardzo
blisko siebie i w miejscu gdzie kończy się jedna plaża rozpoczyna się kolejna.
Podczas obiadu spotykam typową buracką rodzinę podczas posiłku. Taka w stylu –
zapłaciliśmy te 2.000zł za wczasy w Egipcie w opcji All Inclusive, to jesteśmy
królami świata i nie mamy zamiaru iść po darmowe drinki z pod basenu do baru te
3m – co to to nie! Że na pewno kelner przyniesie coś innego, że na grilla i tak
pójdziemy, bo będzie nie zjadliwe, że nie świeże, że zimne, że źle na talerzu,
ryba za bardzo smakuje rybą. I jeszcze dzieci, które drą się że jeść nie będą i
chcą na rower. Koszmar. Jesteśmy tylko my w lokalu, ja i ta rodzina. Oczywiście
kelnerka przyniosła rodzince nie to co miała (śmiem wątpić), więc zdesperowana proponuje
mi zmianę zamówienia dzięki czemu jem w cenie schabowego polędwicę plus zupa i
woda gratis. Może jednak polubię „typowych Polaków na wczasach”?
Zadowolony z dzisiejszej dyspozycji postanawiam iść do
Niechorza (4km) plażą. Ciągnie mnie na
plażę, w końcu początkowo chciałem iść tylko nią. Niestety już po kilkuset
metrach bosego spaceru stopy znowu się odzywają. Jeżeli iść po plaży to tylko w
butach. Boso nie dam rady. Znak, że Niechorze już blisko – rozpoczyna się
betonowa opaska próbująca powstrzymać morze przed dalszym wdzieraniem się w
ląd. Z opaski wchodzę po dość stromych schodach pod latarnię numer dwa (po
drodze niestety ominąłem latarnię w okolicy Wisełki o wdzięcznej nazwie –
Kikut). W Niechorzu znajduje się również park miniatur różnych zabudowań
morskich z naszego wybrzeża. Niestety 14zł bilet skutecznie mnie odstrasza.
Niechorze opuszczam szybko. Miejscowość zapchana ludźmi bez ciekawych elementów
(latarnia i park znajdują się około kilometra przed miastem).
W drodze do Pogorzelicy (3km) tym razem już lasem mija mnie
starsze małżeństwo na rowerach. Małżonka wyprzedza mnie prawą stroną, na co
oburzony małżonek grozi odebraniem jej prawa jazdy – ot radosny akcent. W
przeciwieństwie do Niechorza, Pogorzelica ma w sobie coś co pozwala mi zaliczyć
tą miejscowość do atrakcyjnych. Sam nie wiem dlaczego jedne miejscowości mi się
podobają, a inne nie właściwie bez konkretnego powodu. Może to też zależy od
pory dnia w jakiej przechodzę przez miasta?
Pogorzelica jest ostatnim miastem przed długim bez-miastowym
odcinkiem do Mrzeżyna. Robię więc zapasy na kolację oraz jutrzejsze śniadanie i
ruszam na plaże szukać miejsca do spania. Po drodze dołącza do mnie pierwszy
towarzysz mojej wędrówki. Dołącza jedynie na około 400m, ale buzia mu się nie
zamyka. Około 8 letni chłopiec, który zbiera kamienie dla babci. Zaniepokojony,
że nie widzę w okolicy nikogo dorosłego próbuję dopytać czy ktoś z nim tu jest:
- tak, tak. Mój dziadek ma tutaj niedaleko swój biznes.
- a babcia? Przyjeżdża dzisiaj do was?
- nieeee. Babcia ma swój biznes w mieście
Po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów pojawił się
dziadek doglądający swojego ‘biznesu’ – toalety przy wyjściu na plażę. Można
się śmiać, ale pewnie dochód w czasie wakacji ma lepszy niż nie jeden ‘prezes’
z Warszawy. Babcia okazała się specjalistą do spraw sprzedaży pocztówek w
Pogorzelicy. Zostawiam zaprzyjaźnionych przedsiębiorców i w przy zachodzącym
słońcu ruszam piaskiem do Mrzeżyna (12km). Idę dość szybko. 10 minut. 20. 40. Staram
się dotrzeć mniej więcej do połowy odległości między miejscowościami. W zasięgu
wzroku widzę jakieś obozowisko. Zaniepokojony, że to już zbliżam się do miasta
postanawiam się rozbić. Plaża mocno ubita, lekko skośna na całej swojej
długości. Dookoła nie widać żadnych śladów na piasku. Rozbijam namiot, oglądam
zachód słońca i idę spać. Jeszcze nie wiem, że w nocy sporo się napocę i będzie
to mocno nieprzespana noc.
Wpis sponsoruje: Clint Mansell - The last man. Bo kołysanie morza trzeba oglądać w spokoju wszystkich zmysłów.
Krzyż w Pustkowie
Trzęsacz
I z innego ujęcia
Tam idę
Stamtąd przyszedłem
I zdjęcia z tarasu
I zdjęcie tarasu
Mało kto dbał o cień dla psiaków
Rewalski tłok
Do Niechorza!
Opaska zabezpieczająca
Wejście od plaży
I wejście od miasta
Pogorzelica, która podoba mi się nie wiedzieć dlaczego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz