Budzę się, czyli już sukces, nikt mnie nie zabił, chyba też
nie okradł. Plecak stoi. To dzisiaj, dzisiaj będę w połowie drogi. Ostatni raz
tak bardzo cieszyłem się chyba przed startem. Wiem, ba - jestem pewien – że dam
radę. Po prostu muszę iść jeszcze przez te kilka dni i będę na Helu.
Zostawiam swoje koszmarne lokum i ruszam w drogę do Darłówka
(6km). Trzeba iść plażą, tym razem szlak wyprowadza w głąb lądu i biegnie przez
Darłowo, które chcę ominąć. Uśmiech z twarzy mi nie schodzi, pogoda dopisuje,
jest wręcz upalnie. Po drodze do pokonania jest kanał o nazwie „Leniwiec”.
Według opisu jeśli będę miał szczęście, to jego ujście będzie zasypane
piaskiem, co pozwoli na bezproblemowe jego pokonanie.
Dochodzę do kanału – nie jest zasypany, w najcieńszym
miejscu ma około 2m szerokości. Wrodzone lenistwo nie pozwala na wejście w głąb
lądu w poszukiwaniu mostu, jak również na zdjęcie butów. Postanawiam
przeskoczyć. Ja, wrodzona łamaga. Skok wygląda mniej więcej tak:
No ale kończy się tylko na mokrych butach i spodniach. Idę dalej.
Darłówko, piękne miasteczko, drugie po Chłopach, które
bardzo mi się podoba. Niby jest już dość duże (posiada więcej niż jedną ulicę biegnącą
przez centrum), ale zaprojektowane z sensem. Jest duży deptak, na który
samochody nie mogą wjeżdżać. Jest nawet coś na kształt starych kamienic. Miasto wydaje się przyjemne. Kiedyś tutaj przyjadę.
Jeszcze tylko się posilić i w drogę do Wicia (9km). W barze
moje ulubione danie podczas całej wędrówki – żurek. Mały chłopiec (prawdopodobnie
syn właścicielki) przygląda się mojemu plecakowi z wielką uwagą. W końcu pyta:
- a to takie zielone, co ma pan przyczepione to co to jest?
- karimata, rozkłada się i można na niej spać, dzięki czemu
od ziemi nie jest zimno.
- karimata… no to chyba w górach, nie?
Mistrz ciętej riposty. Pytam jeszcze panią o kwestię grobli,
która biegnie od Darłówka do Wicia. Czytałem, że z początkiem roku zaczęli jej
remont, a nie udało mi się znaleźć czy już się on zakończył. Pani nigdy o żadnej
grobli nie słyszała, a mieszka tutaj od urodzenia (czyli media, w tym Internet,
kłamią jak psy!). No dobrze, pytam dalej. Babulka z kiosku mówi, że co prawda
jeszcze remont trwa, ale już chyba otworzyli (czyli jednak grobla istnieje!). A
jeśli nie otworzyli, to do Wicia można przejść na pewno plażą. Ok., jak można
to można. Ważne żebym nie musiał nadkładać drogi obchodząc jezioro Kopań, bo to
będzie dodatkowe 5-7km.
Z niepokojem zbliżam się do mierzei, połać otwartego,
nieporośniętego terenu robi wrażenie. Niestety teren wygląda dokładnie tak, jakby
trwała na nim budowa. Z resztą widać wyraźne ślady gąsienic, jestem
zaniepokojony. Dochodzę do początku betonowych płyt (czyli grobli jak się domyślam),
widzę przed sobą płot. Szkoda, czyli jednak przejść się nie da. Mimo wszystko
idę płytami jak daleko się da, później zejdę na plażę. Niespodzianka – dochodzę
do płotu, który jest tak przemyślanie zrobiony, że jedyna droga jaką można iść,
to się cofnąć. Widzę, że z drugiej strony płotu nadjeżdża rowerzysta. Macham i
pytam:
- groblą dojdę do Wicia?
- panie… ja tu 30 lat mieszkam i jeżdżę i zawsze dojeżdżam.
- czyli dojdę?
- chłopie, tych płotów nastawiali nie wiadomo po co, a tu
elegancka droga.
W porządku. Jeden płot dam radę przeskoczyć. Tutaj uwaga
techniczna – płot z typu leśnych: drewniane kołki i między nimi giętka siatka
leśna z dużymi oczkami. Na środku płotu sztywna brama – koniec uwagi
technicznej. Po raz kolejny dnia dzisiejszego muszę się wykazać sprawnością, ja
– wrodzona łamaga. Plecaka nie przerzucam, bo boję się, że nie przerzucę (płot
ma około 2.5m wysokości) i się jeszcze – nie daj Boże! – pobrudzi, czy podrze o
wystające na górze pręty.
Wchodzę dość sprawnie…
…jestem zaskoczony, że tak łatwo poszło wejście….
…jedna noga po drugiej stronie….
…płot zaczyna się kolebać…
…cholera, byle nie podrzeć spodni…
…płot kolebie się coraz mocniej, boję się, że zaraz zlecę
prosto na głowę…
…byle nie podrzeć spodni…
…plecak przeważa mnie, trzeba szybko coś zrobić…
…skaczę, pieprzyć spodnie…
…jestem na dole!!!
…cholera, ręka dalej wisi na płocie.
Nie mogę jej zdjąć. Z
pomocą drugiej ręki zdejmuję ją z płotu, efekt – rana szarpana na dłoni o
długości około 3cm i głębokości centymetra. I jeszcze coś mi z niej wystaje. Wydaje
mi się, że to smar, którego było sporo na górnej części płotu, więc próbuję to
z rany wyjąć. Nie da się. Chyba, to jednak nie smar, więc staram się wepchnąć
to do środka. Leci krew. Dużo krwi. Widzę, że drugiej dłoni też się oberwało,
też krwawi. Dorobiłem się cholernych stygmatów. Ale jestem po drugiej stronie,
pełen sukces!
Zastanawiam się co zrobić z tą ręką, idę do morza odkazić.
Słona woda powinna pomóc. Zobaczywszy jak brudna woda jest w tym miejscu rezygnuję.
Czyli jednak wykrakałem, muszę użyć bandaży. Owijam rękę i ruszam w drogę po
grobli. Zastanawiam się gdzie zniknął pan, który tak zachęcał do forsowania
płotu. Jakoś nie widziałem, żeby przerzucał rower na drugą stronę, dziwne.
Przechodzę kilkaset metrów – drugi płot, za nim za następne kilkadziesiąt
metrów trzeci i jeszcze widzę dwa kolejne… o nie, w to już się nie dam wrobić.
Odbijam na plażę, pani w końcu mówiła, że przejść można.
30 minut spaceru plażą kończy się dojściem do kolejnej
siatki. Nie ma możliwości aby ją pokonać. Teren budowy i tyle. Muszę się
cofnąć. Nienawidzę się cofać. Jestem wkurzony. Nie dość, że głupotę zrobiłem z
tym płotem, że przez swoją gibkość mam dziurę w ręce, muszę się cofnąć, to i
tak nic mi z tego nie przyszło, bo muszę wrócić do punktu wyjścia i obejść jezioro.
Przeginasz Dżizus!
Dochodzę do wsi Kopań, po drodze mijam robotników z budowy –
robota wre i pewnie do listopada nie skończą i do tego czasu grobla jest
zamknięta na całej długości (chwała dla wspaniałych informatorów z Darłówka!).
Zaczynam się bardziej niepokoić ręką. Bandaż zrobił się bardziej patriotyczny,
od góry jeszcze biały, ale dół prezentuje się w krwistej czerwieni. Spróbuję
jakoś ten problem rozwiązać. Pukam do drzwi sołtysa we wsi – dowiaduję się, że
najbliższy punkt medyczny w Darłowie (11km). Co gorsza, jest mi to nie po
drodze i musiałbym się cofnąć (mówiłem już, że nie lubię się cofać?). Dziękuję
za poradę, idę dalej, do Palczewic. Ręka zaczyna mi drętwieć. K#^@$!! Widać za
dużo razy powtórzyłem słowa – nie wiem co musiałoby się stać żeby mi się nie
udało przejść wybrzeża. No to mam. Od razu mam wizje Kubicy po wypadku, kiedy
ręka nadawała się do amputacji, a nerwy były poprzerywane. Ruszam wszystkimi palcami,
więc nie jest tak źle, ale postanawiam odwinąć bandaż i zobaczyć, co się tam
dzieje. Adrenalina zeszła. Tym razem tego co wystaje już nie mogę dotknąć, przeszywa mnie ból. Najgorsze jest to, że krew nie przestaje lecieć. Muszę
coś z tym zrobić.
Męska decyzja – pukam do pierwszego domu w Palczewicach i
proszę o pomoc (bardzo męska… prawdziwy mężczyzna sam by sobie bolącą rękę
odciął scyzorykiem). Po krótkiej rozmowie pan zgadza się mnie zwieść do
szpitala w Darłowie (!!!). Nawet chce na mnie poczekać pod szpitalem, ale i tak
zrobił dla mnie bardzo dużo, więc dziękuję i się żegnamy. Jesteśmy umówieni, że
jak dojdę na Hel, to mam mu przesłać pozdrowienia – to teraz już muszę dojść.
Szczęście jednak mnie nie opuszcza, dzisiaj jest piątek, a przychodnia nagłych
wypadków działa tylko w piątki i wtorki (do 17, jest godzina 15:30). Pierwsze
co widzę w rejestracji: „Podstawą do rejestracji jest pokazanie aktualnego
druku RMUA”. To chyba jednak umrę w konsekwencji wykrwawienia. Pani z
rejestracji złamała stereotyp o wrednych babach w przychodniach, jest miła i
nawet nie pyta o druk widząc, że bandaż już cały przesiąkł i krew kapie na
podłogę. Zostaję obsłużony bez kolejki (!!!).
Pani pielęgniarka za to, to już czysty PRL. Od razu człowiek
się uśmiecha na słowa:
- co se zrobił?
- niech siada!
- czego łaził po płotach?
- gdzie mi ten brudny plecak stawia?!
Lekarz robi wywiad, po czym następuje szycie. Dwie szwy.
Dziwne obiekty wystające z wnętrza rany okazały się być moim tłuszczem, który
został wyrwany z środka. Lekarz podsumowuje:
- ale na tym płocie, to chyba kawał skóry pan zostawił, bo musiałem
sporą zakładkę zrobić.
Jeszcze tylko spacer do apteki po szczepionkę na tężec
(szpitala nie stać na wydatek rzędu 16zł – ale już nie marudzę). Wracam do
poczekalni. Pewna dziwna dziewczyna zagaduje (z resztą jak się za chwilę okaże
zagaduje wszystkich) co się stało, dokąd zmierzam itp. Oferuje podwózkę. Jestem
przeszczęśliwy, bo miałem już perspektywę włóczenia się po Darłowie przez noc.
Dziewczyna podkreśla:
- ja nie mam w zwyczaju nikogo podwozić, ale wydajesz się
być miły
- będę bardzo wdzięczny
- ale nic mi nie zrobisz?
- gdzież bym śmiał
- bo wiesz, ja znam karate
- …
- i właśnie zdaję do szkoły policyjnej
- …
- i mam pozwolenie na broń
- yyy… to chyba ja powinienem się bać?
Dostaję zastrzyk i możemy jechać. Na odchodne pielęgniarka
rzuca:
- turyści… (i prawie że spluwa mi pod nogi)
Koleżanka odwozi mnie tak jak obiecała. Nawet sobie mogę
wybrać, czy chcę jechać do Jarosławca, czy do Wicia. Ostatecznie decyduję się
na Wicie. Chcę zobaczyć wszystkie miejscowości na naszym wybrzeżu. Jakbym
ominął Wicie, wiem, że czułbym później niedosyt, że kawałek drogi pokonałem
samochodem.
Jest 18, szukam noclegu w Wiciu. Stanowi to problem, bo
wioska składa się z (uwaga policzyłem) 7 domów. Jedyny nocleg oferuje mi pani w
cenie 100zł – to ja się jeszcze rozejrzę. Jedyną atrakcją tej wsi jest kamień, który teoretycznie stoi na środku polskiego wybrzeża. Teoretycznie, bo: widnieje na nim napis - 262km - geograficzny środek polskiego wybrzeża, ale:
- według kilometraża na plaży (tabliczki co kilometr na całej długości plaży od granicy z Niemcami do granicy z Rosją) to jest to 261km
- jeśli 262km, to połowa, to znaczy, że gdzieś jest słupek o wartości 524 - nie ma takiego słupka, w Świnoujściu numeracja zaczyna się od 428 i w stronę wschodnią maleje
- jeżeli do wybrzeża zaliczymy jeszcze mierzeję Wiślaną, to połowa powinna być na 196km
- niektórzy uważają mierzeję za półwysep, jeśli policzymy całą linię brzegową mierzei, to środek wybrzeża przypadałby na 178km
- jeżeli chodzi o geograficzny środek (w oparciu o współrzędne najdalej na wschód i zachód wysuniętych punktów wybrzeża) to wypada on na 228km
- ostatnia możliwość - połowa wybrzeża na odcinku Świnoujście - Hel. Niestety, to miejsce znajduje się na 259km
Nic się nie zgadza i nijak nie pasuje. Ale marketingowo strzał w 10. Po szczegóły dotyczące nie-środka odsyłam: Wicie - środek wybrzeża ?
Trudno, muszę iść do Jarosławca
(6km). Drogę pokonuję dość szybko. Jeszcze tylko znaleźć nocleg. Nie bez
problemów, ale się udaje. 50zł, ale pokój z własną łazienką. Godzę się, bo
dzisiaj i tak za dużo wrażeń było. Jeszcze tylko zabiegi pielęgnacyjne ręki
(codziennie muszę zmieniać opatrunek i moczyć rękę w szarym mydle – kolejny kilogram
w plecaku…) i można iść spać.
To był trudny dzień. Myślałem, że będę musiał wracać, ale
lekarz zapewnił, że nic mi się z ręką nie stanie i szwy mogę zdjąć za 10 dni, a
więc już po powrocie. Tak więc było trochę wydarzeń zniechęcających, ale z dużą
nawiązką przykryły je te pozytywne. Jest dużo dobrych ludzi na tym świecie,
tylko dajemy sobie wmówić, że każdy jest zły. Nie jest.
Jestem w połowie.
Piosenka na dzień dziewiąty, bo to był beautiful day:
Pierwsza z dzisiejszych przeszkód pokonana skokiem - już to powinno dać do myślenia |
Droga do Darłówka |
Deptak w Darłówku |
...i latarnia w Darłówku |
...i port w Darłówku |
...i widok na Darłówek |
Przy wejściu na groblę |
Dookoła jeziora farmy wiatraków |
Głaz z teoretycznym środkiem wybrzeża |
Widok z pokoju w Jarosławcu |
Po operacji |
na zdjęcie płota liczyłem!
OdpowiedzUsuńa tak ogólnie to mocno sie uśmiałem czytając ten dzień dziewiąty... ;)))
OdpowiedzUsuńNo tym razem mnie Pan pozytywnie zaskoczył! Wchodzę (z nadzieją), a tu proszę, nowy pościk, elegancko, zaczynam dzień właśnie z Panem, bardzo mnie to cieszy ;) W dodatku wreszcie doczekałam się większej ilości zdjęć. Szkoda tej Pańskiej ręki, ale Darłówek wydaje się całkiem sympatyczny ;) Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńCiesze się, że dostarczam rozrywki. wiadomo, ze nieszczęścia innych śmieszą najbardziej - jakie to Polskie ;)
OdpowiedzUsuńTeraz pewnie nastąpi przerwa w postowaniu do niedzieli