11 września 2013

Pieszo przez Bałtyk: 14 lipca, dzień jedenasty: Rowy – Smołdziński Las (21km)

Dzisiejszy dzień będzie pierwszym kiedy ani na chwilę nie zobaczę morza. Spacer morzem bez morza, co zrobić. Oczywiście możliwe jest przejście tego odcinka plażą, ale niestety ten fragment (od Rowów do Łeby) jest pozbawiony miejscowości przyklejonych do wybrzeża (około 38km). Trudno byłoby mi targać na plecach zapas jedzenia na cały dzień. Z resztą droga, którą pójdę ma być dosyć ciekawa. Prowadzi przez Słowiński Park Narodowy, a także odwiedza Czołpino (kolejna latarnia morska). Minusem jest to, że prowadzi właśnie dość daleko od plaży.

Plan jest taki: przejść przez park i w zależności od stopnia zmęczenia odbić do Smołdzińskiego lasu (który jest położony jeszcze bardziej na południe niż biegnie szlak) na nocleg lub iść dalej na wschód do Czołpina i tam spędzić noc.

Niemiłą niespodzianką jest opłata za wejście do parku, jednak są to tylko 2zł. Taką cenę jeszcze jestem w stanie przyjąć, chociaż to tylko kawał lasu jakich hektary w Polsce, no ale może jest coś o czym nie wiem.  Marsz przez las jest błyskawiczny, sam jestem zaskoczony swoim tempem. Mijam po drodze trzy jeziora: Gardno, Dołgie Małe i Duże. Na każdym z jezior zbudowany jest efektowny pomost, z którego mamy pełny obraz jeziora. Podobno zachwycający (tak wmawiają mi tablice i przewodniki), ja nie widzę w tym niczego niezwykłego. Wydaje mi się, że jeziora z pojezierza wielkopolskiego są równie o ile nie bardziej atrakcyjne. Ale pomysł z pomostami bardzo dobry. Po drodze mijam mnóstwo rowerzystów, wycieczek, biegaczy i kilku kijkowców. 

Niestety pogoda się psuje. Wiatr przybrał na sile (skoro jest odczuwalny w lesie, to musi naprawdę mocno wiać), a chmury robią się coraz bardziej czarne. Na każdym postoju muszę się ubierać w polar, bo marznę, za to w czasie marszu pocę się strasznie. Męczy mnie ciągłe chowanie i wyciąganie rzeczy z plecaka. Od początku marszu czekam na moment kiedy przez przypadek kogoś uderzę plecakiem podczas zakładania, bo czynię to z prawdziwym rozmachem.

Park się kończy, wychodzę na betonową drogę – no to idźmy do Czołpina, jest jeszcze w miarę wcześnie, zmęczenie też nie za bardzo doskwiera. Po około 20 minutach dochodzę do drogowskazów kierujących pod latarnię: do latarni 1km. To idę, później na pewno nie będzie mi się chciało cofnąć. 1km, tylko nikt nie zaznaczył, że pod sporą górę. Po wspinaczce widok rzeczywiście jest imponujący. Samo Czołpino i Smołdziński Las znajdują się w pewnego rodzaju niecce pomiędzy dwoma sporymi górkami. Jeszcze tylko krótka rozmowa z panią, która prosi o zrobienie zdjęcia (pani mieszka tutaj od 5 lat, a jeszcze nie miała czasu odwiedzić latarni – ja mieszkając przez 25 lat w Poznaniu pierwszy raz na Malcie byłem po 18 latach. Coś w tym jest).

Ruszam w kierunku Czołpina. Widziałem na mapie, że to dosyć skromna miejscowość, mam nadzieję, że ktoś pokoje udostępnia. Jest nadzieja, mijam jakiś budynek – chwała Bogu. Dochodzę do parkingu i pytam panią na stróżówce, która prawie dławi się drożdżówką:
- do Czołpina to w którą stronę najbliżej?
- tutaj jest Czołpino
- aha, ale mam na myśli do jakiś zabudowań, szukam noclegu
- tutaj jest Czołpino
- rozumiem, ale szukam noclegu
- chyba pan nie rozumie – Czołpino to ten parking i latarnia. Nic więcej nie ma.
- aaaaha…

Czyli mam dwie możliwości: ruszyć do Łeby (25km plażą), lub cofnąć się i odbić do Smołdzińskiego Lasu. Tym razem mój demon: „nie cofnę się!” daje za wygraną. Więc wracam, mijam latarnię, wracam do rozdroża i kieruję się do wioski. Spacer trwa nadspodziewanie długo, bo idę około 40 minut (czyli pewnie blisko 6km na południe trzeba było odbić). Zaczynają się zabudowania. Melduję się w polecanym przez innych spacerowiczów lokum, rzeczywiście – godne polecenia, pani przemiła (jaka miła odmiana po niektórych bucach z Rowów i Pobierowa), pomimo, że ma już wszystko zarezerwowane, to ustalamy, że w związku z tym że nowy wczasowicz przyjeżdża dopiero jutro o 10, to mogę spać w tym pokoju i mam czas do 8 na opuszczenie (niczego innego nie potrzebuję), cena 30zł.

Jeszcze pozostaje kwestia zakupów. Jutro czeka mnie długi marsz plażą do Łeby, więc muszę obkupić się na dzisiejszą obiado-kolację, jutrzejsze śniadanie i przekąski w drodze do Łeby. I tutaj jest problem, do najbliższego sklepu (bo okazuje się, że ta kwatera jest bardzo daleko od centrum miejscowości) jest około 50 minut drogi. Trudno, idę. Gorzej, że w sklepie nie ma praktycznie nic. Brak chleba, bułek, wędlin, kiełbas. Wszystko co jest zapychające i sycące w tym sklepie nie istnieje. Sprzedawczyni, wyraźnie przejęta moim losem, że umrę skomląc o kawałek chleba, wyszukuje jakiś stary rogalik 7days. Dobre i to. Poza tym kupuję 2 wafelki i jogurt. Skromny to będzie posiłek, trudno, czytałem, że człowiek bez jedzenia wytrzyma około 14 dni, ja muszę tylko jeden.

Po powrocie spotykam w kwaterze innych wypoczywających (konstrukcja domu jest następująca: całe piętro udostępnione jest wczasowiczom, znajduje się tam kuchnia, wejścia do łazienek i pokoi jak również coś w rodzaju wspólnego salonu z kanapami i telewizją), zagadują. ‘Uwielbiam’ takich ludzi. Pan lekko po 50, z Radomia (w niektórych kręgach podobno to coś znaczy), przyjechał z rodziną na 2 tygodnie na wakacje. I rozpoczyna się litania:
że bieda,
że tutaj ludzie zostali bez perspektyw,
że PGR był ekstra,
że wszyscy mieli pracę,
że mieli co jeść, a teraz co? Bida panie.
Co z tego, że ziemia tania jak barszcz, co tutaj można robić, z czego się utrzymać?

Delikatnie podsuwam pomysł, że może warto tutaj zamieszkać na emeryturze, albo jak ma się odłożone oszczędności, bo morze, cisza, ładna okolica...

Na emeryturze?!
Oszczędności?!!!
Chłopie, jakie oszczędności? Jak w tym kraju można oszczędzać? Z czego? Panie, ja haruję na dwóch etatach i nic państwo mi nie chce dać (bardzo lubię teksty o dawaniu przez państwo), nic k…! 20 lat. Za komuny, to tak, wtedy to wszystko można było załatwiać (no tak – załatwić), z niczym nie było problemu, a teraz bida z nędzą.

W tym momencie jestem już wyłączony z rozmowy. Właściwie trudno to nazwać rozmową, z monologu. Tacy ludzie i tak nikogo nie słuchają. W związku z czym żegnam się z panem próbując wcisnąć się pomiędzy „gnoja Tuska” i „rozkradli”. Dobranoc.


Jem jeszcze jogurt i kryzysowe sucharki, które też są moim nieodłącznym towarzyszem każdego wyjazdu. Nie myślałem, że kiedyś będę musiał z nich skorzystać. Dobrze, będzie lżej. Czas spać, jutro trudny dzień.

___________

Jedna z ulubionych wyjazdowych piosenek, chyba dlatego, że tekst jest dość... niecodzienny i dużo przesłuchań minęło zanim nauczyłem się go na pamięć (czyt. piosenka się znudziła). No i jakoś z panem z Radomia mi się od tamtej pory kojarzy:


Jeziora na terenie Słowińskiego Parku Narodowego







Latarnia w Czołpinie



I widok spod latarni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz