Pierwsza tak wczesna pobudka, jest 6 rano. Dzisiaj czeka
mnie przez niektórych określany za najpiękniejszy odcinek wybrzeża. Będę
przechodził zarówno przez wydmy Czołpińskie jak i Łąckie. Te drugie widziałem
już kilka lat temu, więc jakieś wyobrażenie mam, z resztą będę na nich w tym
roku raz jeszcze za parę tygodni, więc w miarę możliwości teren ominę. Za to
wydmy Czołpińskie są zagadką.
Po spakowaniu się spotkała mnie miła niespodzianka – klakson
samochodu – przyjechała obwoźna piekarnia. Jestem uratowany, nie umrę z głodu i
wycieńczenia pod piachami. Po zakupie odpowiedniej ilości wszelkiego rodzaju
jagodzianek i innych drożdżówek można ruszać.
Najpierw około 5km asfaltem do wejścia na teren parku. Tam
na przemian – leśnymi dróżkami, trochę piachem i od pewnego momentu wybudowanym
pomostem, który jakby unosił się nad powierzchnią (pewnie ma za zadanie
ochronić wszelakie roślinki od podeptania.
Jest parę minut po siódmej, przy wejściu na wydmy wita mnie
chyba leśniczy. Mówi, że bywa tu często i czeka na pierwszego turystę. Dzisiaj
ten zaszczyt spotkał mnie. Kolejna z krótkich rozmów (widać, że pan często
spotyka wędrowców z podobnym celem do mojego), dostaję radę, że morze wyrzuciło
dużo swojej zawartości na plażę po nocy i że warto rozejrzeć się za bursztynem.
Niestety – ja rozpoznać bursztynu w mazi osadów, wodorostów, kamieni i resztek
sieci nie potrafię, także nie wzbogaciłem się podczas mojej wyprawy.
Wydmy Czołpińskie – sporo się człowiek musi namęczyć żeby je
przejść, tym bardziej obciążony sporym plecakiem. Robią wrażenie. Trochę
bardziej porośnięte niż te z Łeby, ale ma to swój urok. Jestem na nich sam i to
też nie jest bez znaczenia. Wspomnienia z Łeby z przed kilku lat: 800 osób na
metr kwadratowy, każdy z aparatem, piszczącym dzieckiem i lodem. Psuje efekt. A
teraz pustka i przyroda. Ładne miejsce.
Po przejściu około 1-2km przez wydmy jestem okropnie
spocony i wodę pochłaniam niczym afrykańskie dziecko. Dają w kość podejścia i
zejścia w piachu po kostki. Ale widzę już morze, jeszcze tylko jedna górka i
zacznie się płaski 15km spacer do wydm Łąckich. Pogoda umiarkowana, chmury się
zbierają, ale chyba padać nie będzie. Problemem jest dość chłodny wiatr, ale
wieje w plecy więc trochę pomaga. Plaża płaska jak stół i dość twarda także
idzie się szybko. Takie plaże uwielbiam – bez ludzi, czysto, bez reklam, tylko
odpoczywać. Ale nie czas na odpoczynek, trzeba iść.
Po około 2h już widzę gromadki ludzi człapiących to w jedną,
to w drugą stronę – od wydm do morza. Znak, że jestem już blisko. Podobno na
tych wydmach tłum jest zawsze – zima, lato, 7 rano jak i 22 wieczorem, w
deszcz i słońce. Daję sobie spokój, nie skręcam na wydmy tylko idę dalej w
stronę Łeby.
Po kilku kilometrach jest skręt z plaży do wyrzutni
rakietowych z czasów drugiej wojny światowej, więc zmęczony wiatrem skręcam i
dalszą drogę pokonam lasem. W lesie droga to ułożone jeszcze przez Niemców
płyty, które prowadzą właśnie od wyrzutni aż do Rąbki (mała wieś 4km przez
Łebą). I zawsze mnie dziwi, że takie niby byle jak ułożone płyty, zbudowane
pewnie przez niewykwalifikowanych robotników, po których jeździły czołgi (po płytach, nie robornikach, chociaż kto wie...),
ciężkie samochody i inne stoją i są praktycznie niezniszczone, a nasze
autostrady za 100mln zł za kilometr po dwóch latach są do remontu…
Jeszcze tylko uważać na wszędobylskie meleksy, które nieustannie
wożą turystów to w jedną i drugą i można opuścić park. Tutaj wtrącona
obserwacja z pobytu w Łebie po kilku tygodniach od marszu: wstęp do parku i
ceny na wszelkie atrakcje są absurdalne. Za samo wejście do parku (czyli
wchodzę w las, może nawet nie chcę obejrzeć wydm, bo do nich trzeba 40 minut
szybkim tempem iść) płacę 8zł (oczywiście, że bilety ulgowe dla studentów są,
wielkimi literami, tylko że dla nikogo doktorant to student już nie jest –
kolejny bój przegrany). Następnie dojazd meleksem w jedną stronę (dla mnie
bezsensowny pomysł, ale jakbym miał 3 letnie dziecko pewnie byłbym do tego
zmuszony) 20zł do wyrzutni, 30zł do wydm. Zwiedzenie wyrzutni rakietowych
(podobno mało atrakcyjne) kolejne 16zł. Plus zakup np. wody po drodze
(3zł za wodę 0.5l). Razem robi się wydatek (przy założeniu drogi meleksem w
jedną i drugą stronę) około 87zł (dla jednej osoby!!!). 87zł za zobaczenie góry
piachu w lesie. Chyba dużo. Jeszcze jeśli mieszkamy w Łebie i nie chcemy jechać
swoim samochodem (nie wiem ile kosztuje parking przy wstępie do parku) do wydm
to mamy możliwość: wypożyczenia roweru (20zł za dzień, 10zł za godzinę),
dojazdu meleksem (20zł). Oczywiście można obejść wszystkie opłaty – iść z Łeby
plażą w stronę zachodnią, wejść do lasu na wysokości wyrzutni z zapasem wody –
wtedy omijamy wszystkie opłaty.
Droga z Rabki do Łeby biegnie ścieżką rowerową (szlak idzie
do niej równolegle drogą, tak jakby nie można było udostępnić ścieżki rowerowej
również pieszym), przez las – idzie się przyjemnie.
Jestem w Łebie, na mapie zaznaczone są dwa schroniska, więc
mam nadzieję że problemu z noclegiem nie będzie. Jedno schronisko po stronie
wschodniej miasta, drugie po zachodniej. W pierwszym nie ma miejsc, drugie
okazuje się nieczynne od 3 lat. No cóż, przynajmniej już przeszedłem przez całą
Łebę. Szukam dalej. Stara, drewniana brama, odrapany szyld, zaniedbane podwórko
– oho, chyba znalazłem idealne miejsce. Rzeczywiście, po kilku minutach rozmowy
i standardowym – aha, to ja jeszcze poszukam w okolicy, może będzie coś taniej –
następuje dogadanie się co do ceny i mam pokój na kolejną noc (40zł).
Okazuje się, że akurat mam szczęście (?), bo tego dnia ma do
Łeby przypłynąć niejaki Bronisław Komorowski, znany tu i ówdzie jako prezydent.
Z godziny na godzinę (wszedłem do miasta około 14) robi się coraz tłoczniej,
pojawiają się coraz to ładniejsze i rzadsze samochody z coraz bardziej
przyciemnionymi szybami i coraz bardziej pozbawionymi szyi mężczyznami w
czarnych okularach i słuchawkach w uszach. Nie wiedziałem, że mamy tylu ludzi
zatrudnionych w ochronie. Później dowiedziałem się, że dnia poprzedniego przed
wizytą w Łebie zdarzył się incydent z jajkiem na Ukrainie, więc może dlatego
ochrona była taka, a nie inna. Rzeczywiście prezydent przypłynął (spóźniony o
1.5h), 3 zdania zamienił, dał się obcałować kobietom i tyle go widzieli.
Ja jeszcze oglądam zachód słońca, deptak z odciśniętymi
dłońmi wszystkich polskich prezydentów (jest nawet Jaruzelski, czym byłem
bardzo pozytywnie zaskoczony, że o nim nie zapomnieli) i wracam do pokoju spać.
Pomału zaczynam odczuwać, że koniec jest coraz bliżej i
właściwie już tylko kilka dni dzieli mnie od wejścia na półwysep. Radość ale
jednocześnie pojawiają się myśli – i co potem?
O wznoszeniu się... ponad innych, ponad marzenia, ponad siebie. Ładne:
Wydmy Czołpińskie |
Plażowa droga do Łeby |
Prezydenckie dłonie w Łebie |
Wielkie sprzątanie i malowanie trawy na zielono przed wizytą prezydenta |
Takie tam z prezydentem |
Pan, Pani i pies. Czekają na wizytę. |
Przerażają mnie wydmy. Może to dlatego, że to ogromne pokłady śmiercionośnego piasku, sama nie wiem. Ale trzeba przyznać, że takie okazy robią wrażenie. Cieszy mnie fakt, że dodaje Pan dużo więcej zdjęć ;) Fajnie poza ciekawym opisem przygód, zobaczyć je także poniekąd na własne oczy. Ostatnio zaniedbałam komentowanie, ale z czytaniem jestem na bieżąco, obiecuję! Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńZe zdjęciami sprawa wygląda tak, że wstawiam zawsze wszystkie, które w danym miejscu zrobiłem. Po prostu jednego dnia w ogóle zapominałem o robieniu zdjęć, natomiast w dniu następnym zrobiłem ich dużo. Także wszystkie zdjęcia jakie mam zagoszczą tutaj.
OdpowiedzUsuń