Dzień trzynasty, według jednej z rozpisek, z których
korzystam (klik) jestem już po terminie. Całość powinna mi zająć 12 dni. Ja
jednak planując ten marsz ustaliłem sobie dzienny limit kilometrów trochę
łagodniej (założyłem sobie przejść dziennie około 20km, natomiast rozpiska
sugerowała przejście około 30-35 km). Jednak w ciągu ostatnich dni poczułem się
mocny. Nic mnie specjalnie nie boli, pogoda dopisuje i szczerze mówiąc odczuwam
małą monotonię. Dwa tygodnie nad morzem – długo. Może jeśli miałbym inne
założenie – zatrzymywać się w ciekawych miejscach na dłużej monotonia przyszłaby
później. Ja jednak czuję małą presję – że trzeba dzisiaj przejść tyle i tyle i
nie ma zmiłuj. Postanawiam więc od dnia dzisiejszego przyspieszyć i starać się
iść według rozpiski dwunastodniowej. W związku z tym czeka mnie dzisiaj
najdłuższy odcinek od początku – około 35 kilometrowy. Jeżeli uda się utrzymać to tempo, to cel
osiągnę za 3 dni (łącznie z dzisiejszym) – miła perspektywa. Według tego, co ja
sobie założyłem to jeszcze powinienem iść 5 dni. Czyli pewnie skończy się na 4
dniach.
Wyjść z Łeby można na kilka sposobów – wychodzą 2 szlaki,
ścieżka rowerowa, las, a także standardowo – można iść plażą. Plaża jest
zachwalana, więc na nią się decyduję. Rzeczywiście ubita, twarda, praktycznie
brak sypiącego się piasku, a buty zagłębiają się zaledwie na kilka milimetrów –
idealna do chodzenia. Wiatr też pomaga, wieje bardzo silnie, ale w plecy, pcha.
Jestem skupiony na drodze, jedyną atrakcją tego dnia jest
kolejna z mijanych latarń, tym razem to latarnia Stilo. Jem przy niej
mój standardowy posiłek w postaci żurku i dalej w drogę na wschód. Plażą dalej
idzie się bardzo szybko i wygodnie.
Pusto, bardzo pusto. Jeden z bardziej opuszczonych rejonów
naszego wybrzeża, właściwie nie spotykam ludzi przez cały dzień. Tylko wiatr i
piasek. Podoba mi się. Na wysokości Lubiatowa (25km od Łeby) mam chwilę
zawahania czy iść dalej. Krótka analiza zapasów, nóg i sił – idę dalej do
Białogóry (10km). Nie bez znaczenia jest również to, że prawdopodobnie
bezproblemowo znajdę tam nocleg (rozpiska o nim wspomina, że gospodarze jednego
z domów bardzo chętnie witają wszystkich wędrowców), o co w Lubiatowie może być
trudno.
Idę więc do Białogóry. Zbliżając się do miasta czuję ból w
stawach, pierwszy raz od 2 tygodni, czyli jednak 30 kilometrów jednego dnia to
dla mnie dosyć dużo. Jestem bardzo pozytywnie za to zaskoczony formą moich stóp
(po raz kolejny buty zbierają pochwały), jeszcze tylko gdybym nie musiał co pół
godziny wysypywać kilograma piasku z każdego z butów (wiatr skutecznie piasek nawiewa mi we wszystkie otwory).
Do Białogóry wchodzi się długą promenadą biegnącą od plaży,
miasto jest kawałek od morza oddalone. Sprawdzam w notatkach adres noclegu –
łatwo trafie, pierwsza ulica, na którą wychodzę, to właśnie ta szukana. Jeszcze
tylko znaleźć numer, jest. Rzeczywiście z noclegiem nie ma problemu. Pan tylko
pyta córkę (która chyba prowadzi cały ten biznes) czy, tutaj cytat,: „chcesz
Pana na noc?”. Córka chce, bardzo mi to schlebia. Dostaję do dyspozycji czteroosobowy
pokój z balkonem, kaloryferem (w nocy nawet grzał więc pranie spokojnie zdążyło
się wysuszyć) i telewizją. 40zł. Jestem wykończony, jednak 10km więcej na dzień
robi różnicę, ale mam nadzieję, że do jutra stawy się zregenerują i będę mógł
dalej realizować swój plan ukończenia marszu w 15 dni.
Bo trochę wtedy poczułem się samotny:
Pierwszy z dwóch nakręconych filmów: wiatr, piasek i samotność. Trochę pokazuje to, co widziałem przez kilka dni samotnego spaceru. Fajno i straszno zarazem:
30km prawie bezludnej plaży |
Na wysokości Lubiatowa pojawiają się pojedynczy wczasowicze |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz