Zaopatrzywszy się w cały zestaw najróżniejszych jagodzianek
i drożdżówek rozpoczynam kolejny dzień. Wychodzę z Białogóry szlakiem, który
jest polecany we wszystkich przewodnikach jako ‘piękny, olśniewający’ i ogólnie
‘musisz zobaczyć’. Idę więc. Hmm… Szlak idzie brzegiem torfowiska. Tak w
założeniu, bo w rzeczywistości torfowisko się trochę ‘rozlazło’. Także na
chwilę obecną szlak idzie przez torfowisko. A co za tym idzie jest cały zalany,
pokonanie tego odcinka zajęłoby mi bardzo dużo czasu aby w miarę suchą nogą go
przejść. W pewnym momencie byłem już na tyle wkurzony, że po prostu zdjąłem
buty i na boso przemierzałem błota zatapiając się w nich sporo ponad kostki.
Sama przyjemność. Dodając do tego stałych bywalców torfowisk – muchy i komary
mamy kompletny obraz ‘pięknego i olśniewającego’ szlaku. Dzięki!
Przed wejściem do Dębek należy pokonać rzekę Piaśnicę. To
tutaj przebiegała stara (do 1939r) granica Polsko-Niemiecka. Jest słupek
graniczny (podobno oryginalny) i odpowiednia tablica. Lubię takie miejsca.
Zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad tym, że jeszcze 80 lat temu stał
tutaj strażnik i żeby tak sobie przejść przez tą rzekę trzeba był się sporo
natrudzić. Zapewne zginęło tutaj wielu ludzi i należy postawić sobie pytanie –
w imię czego? Granic, które sami sobie wymyśliliśmy?
Hmm, zastanawiam się również nad tym o ile krótsza byłaby
moja wędrówka według granic z międzywojnia.
Wchodzę do Dębek, ale niezbyt długo w nich przybywam. Szybka
śniadanio-obiado-kolacja i dalej w drogę do Karwi (8km). Dzisiaj unikam plaży,
wczoraj cały dzień na niej spędziłem także dzisiaj robię sobie dzień leśny i
całą drogę pokonuję szlakiem prowadzącym przez las.
Co ciekawe czerwony szlak, który prowadził mnie od
Świnoujścia (a generalnie zaczyna się gdzieś w Portugalii) nagle skręca przez
Dębkami na południe, prowadzi do Żarnowca i… i kończy się. Nikt nie wie
dlaczego. Także międzynarodowy szlak pieszy, który biegnie przez całą Europę
nagle urywa się w Żarnowcu. Może ma to coś wspólnego z planami budowy
elektrowni atomowej? Na przykład – idźcie zobaczyć elektrownię, a jak już
zobaczycie, to napromieniowanie będzie na tyle silne, że dalej to już nie dacie
rady iść. Nie wiem, taki mój domysł. Co ciekawe szlak później jakimś dziwnym
zbiegiem okoliczności się odnajduje na nowo w Rozewiu ale ma już wtedy inny
kolor (bodajże niebieski zamiast czerwonego jakim jest oznaczony przez całą
Europę).
W Karwi również nie zatrzymuję się zbyt długo, bo jak
najszybciej chcę dotrzeć do Jastrzębiej Góry (8km). Jastrzębia Góra jest
bardzo, ale to bardzo urokliwa. Zupełnie inna od wszystkich miejscowości
mijanych wcześniej. Na pewno jest to spowodowane pofałdowaniem terenu, na
którym się znajduje. Rzeczywiście człon „góra” nie wziął się z niczego. Chodząc
po tym mieście namęczymy się sporo, bo uliczki prowadzą to w górę to w dół.
Niejedno górskie miasteczko w Tatrach jest mniej pofalowane.
W Jastrzębiej Górze znajduje się najdalej na północ
wysunięty kraniec Polski (kiedyś był za taki uważany przylądek Rozewie),
malowniczy Lisi Jar, którego głębokość wynosi około 50m i jest porośnięty 100letnim
lasem, a u którego wejścia stoi obelisk upamiętniający powrót Zygmunta III z
nieudanej wyprawy do Szwecji (oczywiście oryginalny obelisk ukradli Niemcy w
czasie wojny i ani myślą zwrócić). Bardzo mi się tutaj podoba, gdyby nie było
tak daleko z Poznania, to byłbym częstym bywalcem tego miejsca. Rozczarowało
mnie jedynie to w jaki sposób eksponowany jest najdalszy północny punkt Polski.
Stoi kamień, dookoła ławeczki, deptak – w porządku, ale widoku na morze to za
bardzo nie ma. Dzikie krzaki, brak punktu widokowego (a przecież znajdujemy się
na wysokim na pewnie 80m kliwie!). Rozczarowujące.
Minus mojego zachwytu nad Jastrzębią Górą to czas, który tam
spędziłem. Nie bez wpływu są też kilometry jakie po pagórkowatym terenie
zrobiłem w samej miejscowości. Czuję się zmęczony, a przecież dzisiaj miałem
kończyć we Władysławowie. Do Władysławowa zostało mi około 9km, dużo. Po drodze jest jeszcze Rozewie i Chłapowo,
więc idę, dojdę gdzie będę w stanie i poszukam noclegu.
Na szczęście droga z Jastrzębiej Góry biegnie prawie w
całości z górki, więc moje tempo jest naprawdę dobre. I po raz kolejny
zachwycam się kijkami, pomimo bolących stawów i mięśni jestem w stanie
utrzymywać bardzo dobry rytm, wyprzedzam absolutnie wszystkich spacerowiczów.
Niesamowite, że ja potrafię tak szybko chodzić. Dochodzę do Chłapowa. Według
mojej rozpiski do Władysławowa są jeszcze 2km. Niby niedużo, jakieś 15 minut
drogi. Ale nauczony, że moja rozpiska często myli się o 3-4km w szacowaniu
odległości postanawiam odpuścić. Jest 19, także czas poszukać miejsca do
spania. Zaskakująco szybko idzie. Co prawda po raz kolejny to 40zł, ale pokój 3
osobowy z własną łazienką – super.
Planu nie udało się zrealizować, miałem dzisiaj zasypiać u
wejścia na półwysep, a jestem niewiadomo jak daleko od Władysławowa. Już wiem,
że prawdopodobnie zamiast jutro zakończyć swój marsz będę potrzebować dwóch
dni. W gruncie rzeczy jestem szczęśliwy, że jutro to jeszcze się nie skończy.
Czekając na koniec (?):
Słupek starej granicy |
I stare przejście graniczne |
Polskie wyczucie smaku - fontanna, pomnik rybaka, schludny deptak i toi toi na samym środku. Karwia albo Dębki. |
Ujście Czarnej Wdy w Karwi |
Dalej na północ już się nie da w Polsce |
Mimo wszystko rozczarowujący widok. Zza płotu w krzakach. |
Lisi Jar |
Latarnia w Rozewiu |
I restauracja w Chłapowie |
Ojej Rozewie przywołuje wspomnienie pierwszych (i niestety ostatnich) kolonii. Świetne czasy, tylko kiedy to było...
OdpowiedzUsuń