24 września 2013

Pieszo przez Bałtyk: 17 lipca, dzień czternasty: Białogóra - Chłapowo (35km)

Zaopatrzywszy się w cały zestaw najróżniejszych jagodzianek i drożdżówek rozpoczynam kolejny dzień. Wychodzę z Białogóry szlakiem, który jest polecany we wszystkich przewodnikach jako ‘piękny, olśniewający’ i ogólnie ‘musisz zobaczyć’. Idę więc. Hmm… Szlak idzie brzegiem torfowiska. Tak w założeniu, bo w rzeczywistości torfowisko się trochę ‘rozlazło’. Także na chwilę obecną szlak idzie przez torfowisko. A co za tym idzie jest cały zalany, pokonanie tego odcinka zajęłoby mi bardzo dużo czasu aby w miarę suchą nogą go przejść. W pewnym momencie byłem już na tyle wkurzony, że po prostu zdjąłem buty i na boso przemierzałem błota zatapiając się w nich sporo ponad kostki. Sama przyjemność. Dodając do tego stałych bywalców torfowisk – muchy i komary mamy kompletny obraz ‘pięknego i olśniewającego’ szlaku. Dzięki!

Przed wejściem do Dębek należy pokonać rzekę Piaśnicę. To tutaj przebiegała stara (do 1939r) granica Polsko-Niemiecka. Jest słupek graniczny (podobno oryginalny) i odpowiednia tablica. Lubię takie miejsca. Zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad tym, że jeszcze 80 lat temu stał tutaj strażnik i żeby tak sobie przejść przez tą rzekę trzeba był się sporo natrudzić. Zapewne zginęło tutaj wielu ludzi i należy postawić sobie pytanie – w imię czego? Granic, które sami sobie wymyśliliśmy?

Hmm, zastanawiam się również nad tym o ile krótsza byłaby moja wędrówka według granic z międzywojnia.

Wchodzę do Dębek, ale niezbyt długo w nich przybywam. Szybka śniadanio-obiado-kolacja i dalej w drogę do Karwi (8km). Dzisiaj unikam plaży, wczoraj cały dzień na niej spędziłem także dzisiaj robię sobie dzień leśny i całą drogę pokonuję szlakiem prowadzącym przez las.

Co ciekawe czerwony szlak, który prowadził mnie od Świnoujścia (a generalnie zaczyna się gdzieś w Portugalii) nagle skręca przez Dębkami na południe, prowadzi do Żarnowca i… i kończy się. Nikt nie wie dlaczego. Także międzynarodowy szlak pieszy, który biegnie przez całą Europę nagle urywa się w Żarnowcu. Może ma to coś wspólnego z planami budowy elektrowni atomowej? Na przykład – idźcie zobaczyć elektrownię, a jak już zobaczycie, to napromieniowanie będzie na tyle silne, że dalej to już nie dacie rady iść. Nie wiem, taki mój domysł. Co ciekawe szlak później jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności się odnajduje na nowo w Rozewiu ale ma już wtedy inny kolor (bodajże niebieski zamiast czerwonego jakim jest oznaczony przez całą Europę).

W Karwi również nie zatrzymuję się zbyt długo, bo jak najszybciej chcę dotrzeć do Jastrzębiej Góry (8km). Jastrzębia Góra jest bardzo, ale to bardzo urokliwa. Zupełnie inna od wszystkich miejscowości mijanych wcześniej. Na pewno jest to spowodowane pofałdowaniem terenu, na którym się znajduje. Rzeczywiście człon „góra” nie wziął się z niczego. Chodząc po tym mieście namęczymy się sporo, bo uliczki prowadzą to w górę to w dół. Niejedno górskie miasteczko w Tatrach jest mniej pofalowane.

W Jastrzębiej Górze znajduje się najdalej na północ wysunięty kraniec Polski (kiedyś był za taki uważany przylądek Rozewie), malowniczy Lisi Jar, którego głębokość wynosi około 50m i jest porośnięty 100letnim lasem, a u którego wejścia stoi obelisk upamiętniający powrót Zygmunta III z nieudanej wyprawy do Szwecji (oczywiście oryginalny obelisk ukradli Niemcy w czasie wojny i ani myślą zwrócić). Bardzo mi się tutaj podoba, gdyby nie było tak daleko z Poznania, to byłbym częstym bywalcem tego miejsca. Rozczarowało mnie jedynie to w jaki sposób eksponowany jest najdalszy północny punkt Polski. Stoi kamień, dookoła ławeczki, deptak – w porządku, ale widoku na morze to za bardzo nie ma. Dzikie krzaki, brak punktu widokowego (a przecież znajdujemy się na wysokim na pewnie 80m kliwie!). Rozczarowujące.

Minus mojego zachwytu nad Jastrzębią Górą to czas, który tam spędziłem. Nie bez wpływu są też kilometry jakie po pagórkowatym terenie zrobiłem w samej miejscowości. Czuję się zmęczony, a przecież dzisiaj miałem kończyć we Władysławowie. Do Władysławowa zostało mi około 9km, dużo.  Po drodze jest jeszcze Rozewie i Chłapowo, więc idę, dojdę gdzie będę w stanie i poszukam noclegu.

Na szczęście droga z Jastrzębiej Góry biegnie prawie w całości z górki, więc moje tempo jest naprawdę dobre. I po raz kolejny zachwycam się kijkami, pomimo bolących stawów i mięśni jestem w stanie utrzymywać bardzo dobry rytm, wyprzedzam absolutnie wszystkich spacerowiczów. Niesamowite, że ja potrafię tak szybko chodzić. Dochodzę do Chłapowa. Według mojej rozpiski do Władysławowa są jeszcze 2km. Niby niedużo, jakieś 15 minut drogi. Ale nauczony, że moja rozpiska często myli się o 3-4km w szacowaniu odległości postanawiam odpuścić. Jest 19, także czas poszukać miejsca do spania. Zaskakująco szybko idzie. Co prawda po raz kolejny to 40zł, ale pokój 3 osobowy z własną łazienką – super.


Planu nie udało się zrealizować, miałem dzisiaj zasypiać u wejścia na półwysep, a jestem niewiadomo jak daleko od Władysławowa. Już wiem, że prawdopodobnie zamiast jutro zakończyć swój marsz będę potrzebować dwóch dni. W gruncie rzeczy jestem szczęśliwy, że jutro to jeszcze się nie skończy.


Czekając na koniec (?):



Słupek starej granicy

I stare przejście graniczne

Polskie wyczucie smaku - fontanna, pomnik rybaka, schludny deptak i toi toi na samym środku. Karwia albo Dębki.

Ujście Czarnej Wdy w Karwi



Dalej na północ już się nie da w Polsce
Mimo wszystko rozczarowujący widok. Zza płotu w krzakach.

Lisi Jar


Latarnia w Rozewiu


I restauracja w Chłapowie

1 komentarz:

  1. Ojej Rozewie przywołuje wspomnienie pierwszych (i niestety ostatnich) kolonii. Świetne czasy, tylko kiedy to było...

    OdpowiedzUsuń