Mam za sobą pierwszy start w zawodach. Rozpocząłem od 10km.
Sam nie wiedziałem jak to będzie wyglądać, czego mogę oczekiwać po sobie. Miałem
trzy cele – przede wszystkim przebiec, uzyskać czas około godziny dziesięciu
minut i nie być ostatnim. Pierwsze dwa cele zależały wyłącznie ode mnie, ostatni
już niestety nie. Wcześniej już mi się zdarzało biegać po 10 jak i po 13km,
więc musiałaby się wydarzyć katastrofa aby się nie udało. Zazwyczaj jak
biegałem dłuższe dystanse to było to tempo około 7 minut na kilometr. Powinno
więc być w porządku.
Nadszedł dzień startowy, na szczęście nie padało. Odebrałem
swój pierwszy numer startowy, pierwszą koszulkę no i zacząłem się coraz
bardziej stresować. W otoczeniu sami iron-mani i ja – cichy grubasek. Jest! Wypatrzyłem kilka osób w wieku 60+, więc może chociaż ktoś będzie biegł moim tempem.
Start, ważne żeby nie dać się ponieść tłumowi. Nie dałem się
ponieść – jestem ostatni! Za mną już tylko karetka. Niebezpiecznie zaczynają
oddalać się ode mnie seniorzy, ludzie z psami i wózkami. Trudno, jakoś to będę
musiał przełknąć.
Z biegiem czasu i z kolejnymi kilometrami stawka bardzo się
rozciągnęła i zacząłem zbliżać się do moich seniorów. Widać przesadzili z
początkiem.
Na 5km jestem 344 (na 358 startujących). Czuję się nieźle
więc postanawiam trochę przyspieszyć z nadzieją, że nie padnę 100m przed metą
twarzą w bruk. Ku mojemu zdziwieniu doganiam coraz to więcej osób. W oddali
widzę, że kilka osób nie daje rady i zamiast biegać coraz częściej zaczyna iść.
Jeszcze 1.5km, pomimo że pod górkę jeszcze trochę przyspieszam, kolejne osoby wyprzedzone.
Pół kilometra. No to już trzeba dać pełen gaz. I jest on – emeryt, który tak mi
uciekł na początku. Złapię go, wyprzedzę – niech wie! 30m przed metą
rzeczywiście dziadek zostaje w tyle, a ja dumny przekraczam linię mety.
Czas 1.05.56s. Bardzo dobrze. Uważałem, że godzina pięć, to
będzie maks na który mnie stać, ale na 80% się nie uda. Udało się. Ku mojemu
wielkiemu zdziwieniu. Ostatecznie zająłem 337 miejsce na 358 startujących zostawiając za sobą tylko ludzi z rocznika 1950 plus parę kobiet, które patrząc po figurze dopiero zaczynają biegać. Zwycięzca przebiegł w 32 minuty.
Jak było? Zaskakująco dobrze. Wciągająco. Uzależniająco.
Można się od tego uzależnić. Od adrenaliny, chwili startu i finiszu. Od mety,
medalu i gratulacji. I wreszcie od satysfakcji, że jest się lepszym od kogoś
innego. Co z tego, że to na razie ludzie, którzy żyją na tym świecie
przynajmniej jeszcze raz tak długo jak ja. I tak się cieszę. I podziwiam ich za
taką formę. Niesamowite. A jednocześnie nauczka i lekcja jak bardzo samemu jest
się zaniedbanym.
Czy mogłem szybciej? Mogłem. Pewnie z minutę, dwie. Może
trzy. Ale nie wiedziałem jak to będzie. Teraz już wiem, więc następnym razem
musi być lepiej. Najchętniej już jutro bym wystartował w kolejnym biegu, ale
trzeba podejść do tematu trochę bardziej racjonalnie. Także… kolejny start za
dwa tygodnie. Wciąga. Jak cholera.
A gdzieś tam przy okazji i inny cel realizuję. Chudnę. I się
cieszę. Dzisiaj waga po raz pierwszy od baaaardzo dawna pokazała 81kg.
Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą było 88kg. Miło.
Zdjęcia ze strony eoborniki.pl